sobota, 29 listopada 2014

DUB & CC

Za kilka miesięcy kończę studia. Wielu z moich znajomych zastanawia się "I co potem"? Zostać i zarabiać marne grosze? Wyjechać i zostawić wszystko? Rodzinę, dziewczynę / chłopaka, znajomych? Przeprowadzić się? Dokąd? Do Anglii? Do Norwegii? A może do Niemiec? Dla większości pozostaje to wielką niewiadomą. Na szczęście ja od dawna znam odpowiedź na to pytanie. Szczerze mówiąc nie mogę się już doczekać czerwca. Moje studia są ciekawe, to fakt. Uważam, że dokonałam dobrego wyboru, jeśli miałabym wybrać jeszcze raz, to raczej postąpiłabym tak samo. Jednak na chwilę obecną nie wyobrażam sobie pracować w zawodzie. Moje miejsce jest gdzieś indziej.


A gdzie? Ano w chmurach. Z każdym kolejnym lotem tylko utwierdzam się w tym przekonaniu i czasem z zazdrością patrzę na stewardessy, chociaż wiem, że pewnego dnia będę na ich miejscu. Każdy check - in, boarding, start, wznoszenie się i lot na wysokości przelotowej, lądowanie jest dla mnie naprawdę niesamowitym przeżyciem, to sprawia, że czuję się szczęśliwa i wiem, że tam jest moje miejsce. Uwielbiam siedzieć przy oknie ze wzrokiem wlepionym w chmury, skrzydło, czy silnik samolotu. To uczucie jest trudne do opisania, ale z całkowitą pewnością mogę stwierdzić,że to tam czuję się najlepiej. Nawet loty po 14h nie są niczym "strasznym", wręcz przeciwnie. Im dłużej, tym lepiej :)


 Atmosfera lotniska jest niepowtarzalna i niezwykła, cały czas coś się dzieje, każdy dzień jest inny, nie ma dwóch takich samych, czasem wszystkiego się odechciewa, ale kochasz to co robisz, więc to żaden problem. Nawet wstawanie o 2 w nocy nie jest takie straszne (no dobra - jest, ale tylko wstawanie. Potem, gdy już się jest na lotnisku, to szybko o tym zapominasz). Samoloty latają 24/7, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Wigilia, Sylwester, Święta Wielkanocne - obsługa naziemna i personel pokładowy muszą się z tym liczyć, że czasem nie będą mogli być wśród najbliższych, bo np. są w tym momencie gdzieś nad Pacyfikiem w locie do Auckland. Na pewno mi tego bardzo brakuje i gdyby nie niezwykle niekorzystne stawki, to na pewno bym tam wróciła. Kto wie, może spróbuję w innym państwie...


Niestety, jeśli chodzi o Cabin Crew panuje powszechne (bardzo krzywdzące) przekonanie, że to takie "podniebne kelnerki"... jak sama nazwa wskazuje, jest to załoga, która pracuje na pokładzie. Owszem, pomaga pasażerom, prowadzi serwis, duty - free, jednak ich bezwzględnym priorytetem jest zapewnienie pasażerom bezpieczeństwa. Wielu ludzi o tym zapomina. O tygodniach spędzonych nad książkami, egzaminami, załoga jest cały czas sprawdzana, szkolona, musi zachować przytomność i zimną krew w ekstremalnych sytuacjach. Wiadomo, że sytuacje awaryjne zdarzają się rzadko, jednak gdy tak się stanie (nikomu tego oczywiście nie życzę, sobie też nie), to załoga ma za zadania przeprowadzić sprawną ewakuację i to oni ostatni opuszczają pokład. Pasażerowie często nie szanują ich pracy, zachowują się bardzo nieodpowiedzialnie, stroją przysłowiowe fochy i narzekają na wszystko. Zapominają, że nie są sami na pokładzie, a poza nimi jest jeszcze jakieś 300 osób, które również czasem potrzebują pomocy stewardessy.


Ostatnio British Airways, Aer Lingus, EnterAir, Ryanair i WizzAir prowadzili rekrutację personelu pokładowego. Bardzo chciałam wysłać aplikację, ale jest jeden, dość poważny problem - na chwilę obecną nie jestem dyspozycyjna i nie mogłabym wziąć udziału w kilkutygodniowym szkoleniu, co na wejściu mnie dyskwalifikuje. Dlatego też chcę zakończyć etap pt. "student" i dopiero wtedy wysyłać aplikacje. Zawsze zostaje Open Day Emirates, ale to już wyższa szkoła jazdy...


Na stronie cabincrew.com możemy dowiedzieć się wszystkiego na temat rekrutacji, etapów oraz wymagań do poszczególnej linii lotniczej. Niezwykle przydatne źródło informacji, chociaż czasem mam wrażenie, że na polskiej wersji wszyscy się "nakręcają" i niepotrzebnie stresują...
Co do "giganta z Arabowa" - Emirates gości w Polsce dość często, z tego co pamiętam 25.11 był Open Day w Poznaniu. Za miesiąc bodajże Warszawa i Wrocław. Myślę, że dla każdego, kto marzy o pracy w lotnictwie, praca w Emirates to spełnienie marzeń. Niestety, z tego co mówią statystyki, dostaje się jedynie 4% kandydatów. Jeśli chodzi o Qatar Airways mam mieszane uczucia. Obserwuję blogi dziewczyn, które tam pracują i wydawać by się mogło, że wszystko jest jak należy. Jednak po opublikowaniu jednego z wywiadów o "złotej klatce", nie wiem jak mam się ustosunkować do tej linii... Bardzo bym chciała porozmawiać z jakimś pracownikiem, aby uzyskać wiadomości z pierwszej ręki.


Istnieje tak wiele linii lotniczych, że jest naprawdę w czym wybierać. Niektóre, takie jak Singapore Airlines czy Thai zatrudniają tylko obywateli ze swojego kraju (bądź takiego, który dostał obywatelstwo). Nie zobaczymy bowiem europejskiej urody na pokładzie Singapore Airlines. Wszyscy ubrani są w piękny uniform, który przypomina narodowy strój. Jeśli chodzi o Thai, to moje ulubione malowanie samolotów, nie miałam niestety jeszcze okazji lecieć tymi liniami, ale mam nadzieję, że pewnego dnia się uda. U naszych zachodnich sąsiadów też mamy wiele możliwości - wszystkim znana Lufthansa, ale również AirBerlin, Germanwings szukają CC ze znajomością niemieckiego. KLM - musimy znać oczywiście niderlandzki, a do tego angielski i niemiecki. Niemiecki i angielski - spoko, nie ma sprawy, z niderlandzkim gorzej, bo o ile całkiem wporzo radzę sobie z pisaniem, to nie mam za bardzo z kim rozmawiać, więc trochę szkoda...


Bardzo nie lubię mojego słomianego zapału... Jest to jedna z cech, która mnie niezwykle irytuje, ale średnio udaje mi się z tym walczyć. Jest pomysł - powiedzmy, że chcę się nauczyć japońskiego [tzn. hiragany]. Ok - przez pierwszy miesiąc męczę te znaczki, piszę na zajęciach i nudnych wykładach, wymyślam jakieś słówka. Ale potem? Trochę jak równia pochyła... nie mówię, że jest tak w przypadku wszystkiego, czego się dotknę, ale niestety zdarza się to dość często. Mam jakiś plan, pomysł, żeby się czegoś nowego nauczyć i owszem, na początku oczywiście się udaje, jest fajnie i jakoś to idzie, ale niestety z czasem się poddaje.. Czemu? Nie mam motywacji, nie widzę sensu, a może znudziło mi się? Szczerze mówiąc ciężko powiedzieć. Zdarza się i tak, że z czasem powracam do pomysłu i próbuje kolejny raz. Z różnym skutkiem.


Wiem, że zawsze należy walczyć do końca, oczywiście jeśli widzimy w tym sens. Jeśli chodzi o latanie, to mam nadzieję że moje marzenie niebawem się spełni i będę miała możliwość pracować jako personel pokładowy. W jakich liniach i w jakim kraju? Tego jeszcze nie wiem. Czas pokaże i zobaczymy dokąd los mnie pokieruje :) Trochę takie marzenie z kosmosu, ale bardzo chciałabym pracować dla Air New Zealand. Niestety jeśli chodzi o rekrutacje, to wiadomo, że odbywałyby się w Nowej Zelandii, a baza w Londynie obsługuje tylko loty do LAX. Z kolei nasz narodowy przewoźnik, nie szuka na chwilę obecną personelu pokładowego, a z tego co mi wiadomo, dzieje się to dość rzadko. Także ciężko powiedzieć kiedy kolejna rekrutacja może mieć miejsce....


Czemu wielu młodych ludzi decyduje się na taką pracę? Nieregularne godziny pracy, wymagana dyspozycyjność, marudne paxy, ciągły jetlag, problemy zdrowotne, przemęczenie i tak można by wymieniać w nieskończoność.... jest to oczywiście prawda, nie da się zaprzeczyć, że czasem trzeba obudzić się w środku nocy, ponieważ o 5 rano mamy X godzinny lot. Pasażerowie marudzą, wymyślają problemy i na wszystko narzekają - to też się zgadza, ludzie są różni, niektórzy panicznie boją się latać, dlatego "pomagają" sobie alkoholem, (który na marginesie wcale nie przynosi takiego skutku, o jakim myśleli), a potem oglądamy w internecie filmiki, jak pijany pasażer chciał otworzyć drzwi w trakcie lotu... Zdaje sobie z tego sprawę, że "trudni" pasażerowie zawsze i wszędzie będą niezadowoleni, ale przecież nie wysadzi się ich z samolotu w trakcie lotu, więc trzeba to jakoś przeżyć. Poza tym to nie jest tak, że będziemy się z nimi męczyć przez kolejnych kilka lat - na 90% więcej ich nie zobaczymy, więc trzeba wykonywać swoją pracę jak najlepiej i nie przejmować się wiecznie marudzącymi paxami.


Teraz trochę o plusach - większość osób podaje przede wszystkim dalekie podróże, zwiedzanie wszystkich zakątków świata, poznawanie nowych kultur i ludzi. Z pewnością tak jest. Wszyscy uwielbiają podróże. Ja się do takich zaliczam, jednak oprócz tego, taka praca byłaby dla mnie idealna jeszcze z kilku względów. Po 1 kontakt z językami obcymi - pracując na lotnisku, każdego dnia miałam okazję użyć kilku z nich, co dawało mi niezwykłą satysfakcje i sprawiało wielką frajdę. Po 2 samoloty same w sobie - moim zdaniem nie ma nic piękniejszego, niż samolot lecący na wysokości przelotowej i zostawiający smugi kondensacyjne na przejrzystym niebie. Za każdym razem, gdy moim oczom ukazuje się taki widok, uśmiecham się mimowolnie i wiem, że któregoś dnia moje życie przeniesie się na wysokość 11km.


Trzecim powodem jest to, że bardzo lubię pozostawać w kontakcie z ludźmi. Wiadomo, że czasem są męczący i mamy ich dość, ale tak czy siak, chciałabym mieć w mojej pracy możliwość ciągłego kontaktu z innymi. W tym wypadku z pasażerami. Po 4 - ten klimat, atmosfera, zmienność, to coś, to bardzo mi odpowiada. Każdy dzień jest inny - inne sytuacje, zdarzenia, inni pasażerowie. Nie lubię, gdy coś za długo pozostaje takie samo. Nie mogłabym pracować 8h za biurkiem - zanudziłabym się na śmierć. I choć wiem, że nasz organizm będzie nas nienawidził do końca naszych dni za te nieregularne pory pobudek, to i tak uważam, że dla takiej pracy warto się poświęcić.


Kolejną przyczyną jest to, że chciałabym spróbować, jak wygląda podróż samolotem od tej "drugiej strony". Nie ze strony paxa, a właśnie cabin crew. Poczuć na własnej skórze, doświadczyć czegoś nowego. Co więcej interesuje mnie lotnictwo cywilne, linie lotnicze, sojusze, maszyny, nowości w tej dziedzinie. Tak naprawdę wszystko co związane z tą branżą. Nie wyobrażam sobie pracować gdzie indziej - jeśli nie będę członkiem personelu pokładowego, to na pewno tak czy siak będę związana z lotniskiem. Czy to jako przedstawiciel linii lotniczej, czy agent ds. obsługi pasażerskiej, czy też agent PRM - wiem, że tam jest moje miejsce i to tam powinnam pracować.


Słyszałam takie opinie, że niektórzy nie chcieliby pracować jako CC, bo "są bardziej ambitni". Nie wiem do końca co osoba, która wypowiedziała te słowa miała na myśli. Wydaje mi się, że należy do grona osób, które uważają, że stewardessy to kelnerki, na pokładzie może pracować każdy, a wszystko co one robią, to pochodzą trochę po pokładzie, zrobią serwis i już. No cóż... zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi myśli właśnie w ten sposób. Nie wiem, czy nie są świadomi, że istnieje ścieżka kariery, można się rozwijać, poszerzać wiedzę, więc nie do końca rozumiem taki tok myślenia.


Funkcjonuje taki stereotyp (a może i nie stereotyp?) że personel pokładowy zarabia bardzo dużo. Dla każdego z nas "bardzo dużo", może oznaczać inną kwotę, ale większość uważa, że pracując w liniach lotniczych można zarobić kilka tysięcy.  Podstawa + dodatek zależnie od ilości wylatanych godzin. Weźmy np. Emirates. W internecie można znaleźć informację, że stewardessa zarabia 8 tysięcy złotych. Myślę, że dla każdego młodego człowieka jest to bardzo atrakcyjne (nieopodatkowane!) wynagrodzenie. Również się do nich zaliczam, jednak szczerze mówiąc kwestie finansowe schodzą w tym wypadku na dalszy plan. Sama możliwość bycia na pokładzie, bycia w kontakcie z ludźmi, zwiedzenie wielu krajów, poznanie ludzi i kultur byłaby dla mnie najważniejsza.


Bardzo w to wierzę i będę robiła wszystko, żeby mi się udało. Niektóre polskie stewardessy, które pracują dla Emirates mówiły, że próbowały dostać się po kilka razy. Inne z kolei, że dostały się za pierwszym razem. Tak było z moją koleżanką, która kilka miesięcy temu rozpoczęła tam pracę. Wszystkie jednak zgodnie mówią, że uśmiech to podstawa! Trzeba być naturalnym, komunikatywnym, współpracować z grupą i "dobrze się sprzedać". Jednak to uśmiech i pozytywne nastawienie liczy się najbardziej.


No cóż, głęboko w to wierzę, że kiedyś będę członkiem personelu pokładowego i moje miejsce pracy będzie znajdowało się na wysokości 11 tysięcy metrów... : )

czwartek, 20 listopada 2014

hello Ireland & Sweden!

Fajnie się złożyło, że ledwo zdążyłam wrócić z Australii, a już czekał mnie kolejny wyjazd. Tym razem moim celem Irlandia. Z pewnością ma w sobie coś magicznego, co mnie przyciąga i dlatego bardzo lubię tam wracać. Ostatnia wizyta była ponad 3 lata temu, więc minęło już zbyt dużo czasu... ;) Przed tym miała być jeszcze trasa WAW - GSE - GDN - WAW, kupiłam już bilety, zamówiłam nocleg blabla, ale niestety WizzAir zmienił rozkład lotów (dzięki!) i moje plany się posypały. Ale jak to mówią co się odwlecze...

Kilka miesięcy wcześniej kupiłam bilet do Sztokholmu, a właściwie Nykoping. Na początku plan zakładał, że polecimy do Szwecji, wylądujemy na lotnisku Skavsta i będziemy przez 24h łazić po Nykopingu... postanowiliśmy jednak zmienić plan działania (i bardzo dobrze!) i wylądowaliśmy w Sztokholmie. W Szwecji czekało nas dużo niespodzianek. Ale o tym w osobnym poście.


Miałam okazję pierwszy raz skorzystać z usług irlandzkiego przewoźnika,a tym samym odwiedziłam po raz pierwszy lotnisko Warszawa-Modlin. Co mi się nasuwa na myśl... nasz samolot startował o 21.40, lotnisko w Modlinie bardziej przypomina dworzec, ewentualnie hangar. Nie brakowało też WIELU dżentelmenów, posiadających cechy, dzięki którym od razu można rozpoznać naszego rodaka na emigracji. Czapka z maksymalnie zgiętym daszkiem, dres, nerka, Air Maxy, ewentualnie jakieś inne adidasy. No cóż...


Pomimo przydzielonych miejsc, (czego WizzAir jeszcze niestety nie podchwycił) kolejka ustawiła się już 78346934 minut przed przyjściem agentów do gate. A że nie było wystarczającej liczby miejsc siedzących, mniej więcej w tym samym czasie odlatywały 3 samoloty, to nasz "dworzec" był dość zatłoczony.



Wystartowaliśmy o czasie, lot zleciał dość szybko, niestety nie trafiło mi się miejsce przy oknie. Mimo to próbowałam zrobić jakieś zdjęcia. Mogłam obserwować stewardessy Ryanaira, które przez kogoś zostały nazwane "najbardziej przygnębionymi". Czy ja wiem...


Trafiła nam się całkiem spoko pogoda, jak na Irlandię nawet tak dużo nie padało. Bookeh - strasznie podoba mi się ten efekt i gdy tylko widziałam więcej świateł, od razu musiałam to wykorzystać. Niedługo ubieramy choinkę, więc będzie super okazja <3


Aerfort Baila Atha Cliath - czyli po prostu lotnisko w Dublinie


Udało nam się złapać kilka fajnych maszyn, nawet startujący Emirates 773 <3 Nocny spotting ma w Dublinie swoich zwolenników, a może raczej nie spotting, bo nie było nikogo z aparatem (poza nami rzecz jasna), jednak wiele osób przyjechało samochodami i po prostu obserwowała przylatujące i odlatujące samoloty.


Wbrew pozorom w godzinach wieczornych na lotnisku w Dublinie dzieje się całkiem sporo,niestety nie udało nam się złapać więcej "szerokokadłubowców", jednak i tak uważam, że jak na 1 nocny spotting i brak statywu, było super.


Przechadzając się, czy też przejeżdżając przez nocny Dublin można natknąć się np. na lisy oraz sarny. Te drugie żyją sobie w parku, który ciągnie się przez X kilometrów i w którym znajduje się wiele ambasad.


Kiedyś znalazłam artykuł o tym, że Dublin to jedna z najlepszych europejskich stolic pod względem warunków życia. Osobiście bardzo mi się podoba i w sumie mogłabym tam mieszkać. Zostało mi parę miesięcy studiów, więc kto wie...


Robiąc to zdjęcie o mało nie rozjechał mnie samochód. Widać wyraźnie czerwone światło, ale nieee po co patrzeć przed siebie, lepiej zasłonić się aparatem i fotografować Dublin... Na szczęście skończyło się tylko na "otrąbieniu" mojej roztrzepanej osoby.


Woda + światła + noc = <3 uwielbiam spacerować po mieście w nocy. Obserwować te wszystkie światła (niestety jak widać gwiazdy "szczelnie" przykryte szarymi chmurami), tzw. "nocne życie miasta" i tę fajną atmosferę.


Niestety ominęło nas Halloween.... właściwie to wróciłyśmy do domu dzień przed, więc tym bardziej słabo... Z drugiej jednak strony, niektóre domy były już przystrojone dużo wcześniej ,także ulice pełne były dyń, upiorów, zjaw, duchów i czarownic. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się poczuć tę atmosferę i połazić po domach w przebraniu potwora. Trick or treat! Byłoby fajnie... :)


Praktycznie za miesiąc święta. Mój ulubiony okres w roku. Sezon na "Last Christmas" został rozpoczęty już kilka tygodni temu. To samo ze światełkami w pokoju, pewnie lada dzień ubiorę choinkę :P