poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Spontan? Spontan!

Był czwartek, koło 21, leżałam sobie z laptopem i oglądałam jakieś głupoty na youtube. Napisała do mnie mama pytając co jutro będę robić - jako że miałam dzień wolny to napisałam, że w sumie nie wiem, ale pewnie będę odsypiać nocny lot, potem pójdę na basen i może coś zrobię z TEFLa albo Duolingo. Czyli generalnie nuda. 

Złapałam wszystkie "nasze" samoloty, tj. mój i moich współlokatorów :) Thomas Cook, Thomson i easyJet :)
Coś mnie tknęło i sprawdziłam, czy są jakieś bilety staffowe z easyJeta - lista jest alfabetycznie, więc w pierwszej kolejności Amsterdam, Barcelona, Berlin... wszystko fajnie, bilety dostępne, ale trochę nuda, tam już byłam. Zjechałam trochę niżej i trafiłam na... Gibraltar! Coś wcześniej mi się ubzdurało, że nie mają tam biletów na standby, ale jak się miałam zaraz przekonać, byłam w błędzie!  Szukałam destynacji na jednodniowy wypad, znalazłam lot tam o 7 rano i powrotny o 21 - idealnie!
Nie zastanawiając się długo, wybrałam loty, 5min później przyszło potwierdzenie rezerwacji i gotowe!


Wszystko co wiedziałam o Gibraltarze, to tyle, że jest "brytyjską częścią Hiszpanii", a prawda jest taka, że to brytyjskie terytorium zamorskie, czyli walutą są funty i językiem urzędowym jest angielski. Poza tym pamiętałam, że mają tam małpy oraz pas startowy, który biegnie przez środek miasta - mega! <3 Btw. Udało mi się zobaczyć start i lądowanie samolotów, co było naprawdę super!


Spakowałam aparaty (najważniejsza sprawa!), jakąś szamę na podróż i tyle! Po 4 udałam się na lotnisko, podwiozła mnie Emma, która leciała wtedy do Monachium. Odebrałam mój bilet,nie martwiłam się o miejsce, bo widziałam, że bilety nie są aż tak drogie (= są miejsca), więc w sumie byłam o to spokojna.


Miałam rację - spokojnie dostałam miejsce na pokładzie. O co w ogóle chodzi z tym "standby ticket"? Proste jak drut - jeśli nie zjawia się ktoś na lot, bądź jest miejsce w samolocie, wtedy lecisz. Jeśli nie - no niestety, innym razem. Z reguły się udaje, ale w sezonie letnim, czy na popularnych trasach może być ciężko. Ostatnio miałam lecieć na Maderę - samolot i tak był "overbooked" (186 sprzedanych biletów na 180 miejsc...), więc nie robiłam sobie zbytnich nadziei, no i niestety tym razem miałam rację. Nie udało się, samolot był wypełniony po brzegi. Nie tym razem.

To ten cwany małpiszon! Tzn. w sumie jeden z wielu!
Miałam miejsce 4E - czyli po prawej stronie, W ŚRODKU... Najgorzej! Na szczęście siedziałam koło fajnych ludzi haha. Ale od początku. To jest zawsze trochę przypałowe, jeśli prosisz kogoś siedzącego przy korytarzu, żeby Cię puścił do toalety... a że ja piję dużo wody i co za tym idzie sikam jak koń wyścigowy, no to niestety ziomek źle trafił haha. Nie był w sumie jakoś bardzo wpieniony, w sumie śmiał się z tego wszystkiego. Nie mogłam spać (co w środkowym rzędzie jest tak czy siak trochę słabe, bo głowa Ci leci na innego paxa, przypał trochę...) więc zaczęłam tworzyć listę pt."Very random list of "to-do" stuff". Rysowałam jakieś samoloty, moje buby i inne pierdoły. Wtem, kiedy już podchodziliśmy do lądowania, nieznajomy z miejsca przy przejściu przemówił! Zapytał czy lubię samoloty blabla, wytłumaczyłam mu co i jak. Pytał także na jak długo zostaje, nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

Długo zostajesz na Gibraltarze? Co Cię tu sprowadza?
Ja - spoglądając na zegarek - w sumie 12h, wracam dzisiaj wieczorem.
Że co?! Jak to?
No po prostu, nudziło mi się w domu, kupiłam bilet i lecę na jednodniową wycieczkę :D
A jakie masz plany? Wiesz co chcesz zobaczyć?
Ummm chcę zobaczyć małpy i pas startowy w środku miasta.
Haha! I to wszystko?
Umm... no w sumie tak haha.
Nie wierzę! Haha to super!

I tak sobie w sumie jeszcze gadaliśmy przez kolejne 5 minut. W sumie pomógł mi, bo dodał trochę punktów do mojego programu zwiedzania, a także powiedział mi gdzie mam iść itp., za co mu serdecznie dziękuję :P


Na początek udałam się w stronę kolejki, która miała mnie zabrać na sam szczyt słynnej skały. Okazało się, że kolejka była na jakąś godzinę... ALE ALEEEEE! Wycwaniłam się nieco i kupiłam bilety online, także po 5min stania mogłam już wjechać na górę :D SCOOOOREEE!


W jedną stronę wjechałam kolejką, ale potem zdecydowałam się zejść. Wchodzenie w 30 stopniach byłoby trochę słabe, także poszłam na łatwiznę. Ale zeszłam już o własnych siłach! I to był dobry pomysł chociaż do dziś łydki i skurcze przypominają mi, że trochę przesadziłam łażąc 25km jak taka lama...


To Wiktor - moja ulubiona małpa jaką spotkałam na Gibraltarze. Czilował sobie przy przytulony do okna z taką właśnie miną, od razu skradł me serce <3
 Ps. Wcale nie miał na imię Wiktor, wymyśliłam to teraz, jakoś mi pasowało lol.


Były też malutkie małpunie <3 ta miała 3 tygodnie (nie, wcale się nie znam, po prostu podsłuchałam co mówił przewodnik lol). Gryzła łańcuch i łaziła po swojej mamie-małpie (mampie? HE HE. taki żenujący żart prowadzącego). Było ich kilka i hasały sobie radośnie po całym terenie.


Wiedziałam, że gibraltarskie małpiszony są niezłymi cwaniakami i potrafią Ci WYRWAĆ jedzenie z ręki, a także uwaga, otworzyć plecak :) Prawie się o tym przekonałam na własnej skórze, kiedy jedna z MAŁP (pewnie to chłop był :> oni są tacy przebiegli... ]:->) zakradła się do mojego plecaka i chciała go odsunąć haha na szczęście byłam bardzo ważna i uniemożliwiłam małpiszonowi odebranie mi mojego drugiego śniadania. Potem jego ziomki próbowały jeszcze kilka razy, chyba wszyscy byli w zmowie, ale nie ze mną takie numery!


Potem łaziłam jeszcze po mieście, obowiązkowo kupiłam magnesy mamuni i znalazłam najbardziej przypałowy magnes dla Emmy - blond babę z cycami na sprężynce z podpisem "British Gibraltar". Potem "poszłam" do Hiszpanii na Maca. Oszamałam wrapa i później zdecydowałam, że pojadę poszukać Europa Point o którym powiedział mi Pan Nieznajomy.

Na miejscu ujrzałam latarnię morską, meczet i fajne klify. Poza tym był też pomnik poświęcony pamięci Władysława Sikorskiego. Posiedziałam tam chyba z 15minut i wróciłam autobusem do centrum. Chciałam być na lotnisku koło 19, dlatego kupiłam coś do picia i poszłam w stronę lotniska.


Lotnisko na Gibraltarze jest niesamowite! Można wyjść na taras i podziwiać startujące i lądujące samoloty. Przed moim odlotem widziałam parę Airbusów Monarch Airlines, a wcześniej lądujący samolot British Airways. Udało mi się także zobaczyć startującą maszynę kiedy byłam na samym szczycie! Mega widok!


Po przejściu przez kontrolę połaziłam jeszcze trochę po lotnisku, porobiłam zdjęć i odebrałam swój bilet. Dostałam miejsce 1D - przy przejściu! Plus więcej miejsca na nogi woohoo! W ogóle agent przy odprawie od razu wiedział, że jestem "STAFF". Hm a skąd? Nie mam pojęcia, nie mam tego wypisanego na twarzy. Tzn. CHYBA!


Jednak po wejściu na pokład zorientowałam się, że ktoś siedzi na moim miejscu. Tak jak myślałam, owy człowiek pomylił miejsca (no tak, bo siedzenia w samolotach nie idą alfabetycznie, czyli ABC - DEF, tylko jest to super skomplikowany wzór, który może rozszyfrować jedynie personel pokładowy...)


A tak serio, to chyba nigdy tego nie zrozumiem! Nie zliczę już ile razy pracowałam z przodu samolotu i pasażerowie wchodzący na pokład i mający miejsce powiedzmy 14D, pytali "a gdzie to?którędy?" haha nie chcę wyjść na jakąś podłotę, ale JEZUSIE SŁODKI! Ile widzisz przejść w samolocie? Podpowiem - JEDNO! CO za tym idzie, LOGICZNE by było, gdyby TO właśnie przejście wiodło do Twojego miejsca! Easy as that! 


Ale o tym co pasażerowie odwalają na pokładzie, to serio można książkę napisać. W sumie już wiele powstało. Za każdym razem gdy lecę, zdarzają się pytania, na które w normalnych warunkach wybuchnęłabym śmiechem, ale ze względu na "powagę" sytuacji, mogę tylko się uśmiechnąć i spokojnie wytłumaczyć, że siedzenia w samolocie nie są skonstruowane za pomocą trygonometrii, ani też nie trzeba obliczać funkcji, ani delty, żeby znaleźć swoje miejsce...


Wracając - ziomek podróżował z żoną, usiedli sobie przy przejściu, a miejsce przy oknie było wolne. Niewiele myśląc zaoferowałam, że mogę bez problemu tam usiąść (a w głowie miałam niecny plan zrobienia 2875283783 zdjęć podczas lotu i wznoszenia się nad słynną skałą...) Ludzie się zgodzili, więc radośnie zajęłam miejsce czekając na start.


Chyba potem żałowali swojej decyzji słysząc co chwilę KLIK KLIK! mojej migawki w aparacie </3. Startowaliśmy gdy zachodziło słońce, widoki były mega, widziałam port, na który niestety już nie miałam czasu. Następnym razem!


Widok z góry był przepiękny! Skała wygląda niesamowicie, a plaże i kontenery znajdujące się na morzu jeszcze dopełniały ten super obrazek. To był naprawdę fajny dzień! A teraz siedzę i zastanawiam się czy ryzykować lot na Maderę bez potwierdzonego powrotu... trochę przypał jakbym nie wróciła, bo mam standby następnego dnia i lot kolejnego. No nic! Pomyślę! No risk no fun!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz