wtorek, 16 września 2014

Co mnie zaskoczyło w Australii? 12 faktów

Wyjazd bez anginy, to nie wyjazd! - mój organizm chyba żyje kierując się tą maksymą, bo gdzie nie pojadę, to prędzej, czy później ZAWSZE dopadnie mnie to paskudne choróbsko... W tamtym roku musiało się to oczywiście stać, gdy polecieliśmy do Gold Coast i 90% wyjazdu spędziłam trzęsąc się pod kołdrą z olbrzymią gorączką... Powód - klimatyzacja...
Mieliśmy objechać parki rozrywki i tak też zrobiliśmy, z tym że czując się jakby Cię czołg przejechał, to ogólnie słabo się zwiedza...
Nie wspominając już o tym, że legły w gruzach moje plany surfowania w Queensland i z tego powodu było mi baaaardzo, ale to bardzo przykro... mogłam tylko patrzeć na dziesiątki wypożyczalni i radosnych surferów zmierzających ku falom.
Gold Coast, marzec 2013, tydzień po przejściu huraganu
Wiedząc, że jest jakieś 99,9% szansy, iż znowu dopadnie mnie angina, wzięłam cały tobołek leków, witamin, antybiotyków i innych cudów. Już myślałam, że tym razem mi się uda, ale nieeeee... kilka dni temu zaczęło mnie boleć gardło i od razu wiedziałam co się szykuje. Do dzisiaj nie przeszło, zrobiło się jeszcze gorzej, więc Duomox został kolejny raz moim najlepszym przyjacielem... No cóż...
   ***

Ale ja nie o tym! Dziś trochę napiszę na temat tego, co mnie zdziwiło, zaskoczyło lub wprawiło w konsternację w Krainie Kangurów - a dokładniej w Victorii. Czego nie ma w Polsce, a spotkałam się z tym tutaj.
Kolejność przypadkowa.

1. Aussie pizza

Ano właśnie... Jaka to jest australijska pizza?Odpowiedź jest prosta - to pizza z jajkiem... Szczerze mówiąc, gdy pierwszy raz o niej usłyszałam, to powiedziałam tylko coooo?blee! Jakoś mi to razem nie pasowało i stwierdziłam, że to raczej nie może być dobre...
I wyobrażałam ją sobie mniej więcej w ten sposób.


Na szczęście okazało się, że moje przypuszczenia nie były słuszne.Bowiem Aussie pizza wygląda tak. A co lepsze jest całkiem smaczna! 


Pizza z jajkiem to dla nich codzienność, ale gdy powiedziałam im, że w Polsce mamy np. pizzę z kukurydzą albo z brzoskwinią, to zrobili wielkie oczy i ich reakcja była mniej więcej taka - cooo?FUUUU!
Ogólnie często robią wielkie oczy, gdy sobie coś przygotowuję na śniadanie, czy obiad, ale mnie też parę razy zaskoczyli. O tym za chwilę :)

2. Burgery z burakiem

Druga niespodzianka nazywa się Lot Burger. Z pozoru zwykły burger, ale byłam trochę zdziwiona, gdy zobaczyłam, że w hamburgerze mamy plaster buraka. Co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło, niektóre burgery podawane są również z... plastrem ananasa. Co kraj to obyczaj :]
źródło - google.com
3. Custom rego

W Australii możesz zamówić sobie spersonalizowaną rejestrację na samochód, czy motocykl. No i? W Polsce też można! Ale tutaj jest większy wybór i różnorodność! Możesz mieć niebieskie tło, zielone litery, w tle flagę Australii, Supermana, Southern Cross, kangury czy co sobie tylko wymarzysz! Wybierasz spośród wielu kolorów, motywów, część z nich pokazałam na dole. Mogą być to same cyfry, bądź litery, rejestracje mieszane, kolorowe, jakie tylko chcesz!
Oczywiście nie za darmo... za taką przyjemność zapłacimy w Victorii 495$.
Ale i tak wielu ludzi się na nie decyduje. Często imigranci (szczególnie z krajów takich jak Indie, Pakistan czy Liban), którzy demonstrują w ten sposób swoje pochodzenie, ale także "zwykli" Australijczycy. 
ScreenShooter

Sama bym sobie taką sprawiła kiedyś za 347865834 lat. Najlepiej z modelem samolotu tak jak to jest tutaj :) Dreamliner 787-900 na tle Aussie Outback wygląda całkiem fajnie!
ScreenShooter
Prezentuje się nieźle! :)
4. "Tosty"/ jaffles

Gdy słyszę słowo tosty, moim pierwszym skojarzeniem jest toster, w którym się zapieka kanapki, a w środku mamy np. ser i szynkę. Jest jednak jeszcze toster, z w "wyskakującymi" kanapkami, które też nazywa się tostami.W mojej głowie zakodowało się słowo toast i automatycznie przypisałam je do jednego i drugiego rodzaju tostów (co było błędem :>).  I właśnie przez to trochę się zamotałam, kiedy usłyszałam wyraz jaffles. Nie wiedziałam o co chodzi, aż zobaczyłam opiekacz - i wszystko stało się jasne.
Te "tosty z opiekacza" je się u nas właśnie z szynką, serem, salami, czy innymi takimi. Tutaj natomiast spotkałam się z tostami, które w środku miały... SPAGHETTI! A bardziej kluski z sosem pomidorowym sprzedawane tu w puszkach.

Moje zdziwienie było oczywiście niezrozumiałe, ale serio nie widziałam żeby ktoś jadł tosty z kluskami w środku, albo jak też im się zdarza - z pieczoną fasolą w środku.

5. Frozen coke

Nie spotkałam się również z mrożoną colą, którą można kupić np. w KFC, czy McDonald's (a raczej Maccas, jak mówią Aussies). Można kupić nie tylko Colę, ale także Pepsi, czy fantę o smaku np. malinowym. Często u mnie powoduje brain freeze i to zabawa raczej nie na moje zęby, ale od czasu do czasu warto sobie kupić :)

[P4030047.JPG]

6. "Fitness" Australia

Przed przyjazdem istniało w mojej głowie (mylne jak się okazało) wyobrażenie na temat Australijczyków - wysportowani, uśmiechnięci, przystojni surferzy, którzy na plaży spędzają większość dnia, zdrowo się odżywiają i w ogóle same ochy i achy... Mniej więcej coś jak pan na zdjęciu poniżej. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ... w Victorii nikt* nie surfuje! Myślałam, że mając ocean na wyciągnięcie ręki i super warunki, większość mieszkańców tego stanu będzie opalonymi surferami z deską pod pachą.



* od razu śpieszę z wyjaśnieniem, to jest oczywiście metafora, w miejscach takich jak np. Geelong, czy Torquay, gdzie odbywa się Rip Curl Pro Bells Beach, w Lorne, czy innych nadmorskich miejscowościach, spotkać oczywiście można wielu surferów.

Moim zdaniem bardziej "surf" stanem jest Queensland, gdzie są super warunki i np. Gold Coast odwiedza wielu turystów pragnących spróbować swoich sił na desce, ale przyjeżdżają też super zaawansowani, których popisy są godne podziwu.


A wracając do tematu - myślałam, że Australijczycy dbają o siebie bardziej, niż inne narody (o ja naiwna), są wysportowani, nie jedzą "śmieci" itp... Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się zupełnie na odwrót - oni wprost kochają wszystkie KFC, McDonald'sy, Burger Kingi (w sumie tu funkcjonujące jako Hungry Jacks). I jedzą ich NAPRAWDĘ dużo... często wybierają się do w/w na obiad / śniadanie / lunch itp. Trochę mnie to zaskoczyło. Zdziwiła mnie również liczba otyłych osób. Nie mówię tutaj o jakieś lekkiej nadwadze, tylko o otyłości. Taki obraz można spotkać praktycznie na każdym kroku - w sklepie, na ulicy, na poczcie.
Moje wyobrażenia "fitness Australii" nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Dowiedziałam się również, że na siłownię (uważaną za "gejową") chodzą głównie imigranci.

8. Servo

Service station? Że serwis samochodowy? Nie - to po prostu stacja benzynowa. Z tym, że nie słyszałam, żeby ktoś mówił service station - wszystko w aussie lingo jest skracane, nie inaczej jest w tym przypadku, mamy więc servo.
Często na stacjach benzynowych w Australii można kupić burgery, frytki z rybą, potato pie - coś jak nasze placki ziemniaczane i meat pie - o nich za chwilę.
Co tu jednak takiego niezwykłego? Ano fakt, że nie można tu kupić alkoholu. Żadnego piwa, wina, o wódce czy whiskey nie wspominając. Od tego są specjalne sklepy, w których można kupić takie trunki. W większości przypadków, w "normalnym" supermarkecie nie kupicie też alkoholu. Tzn. kupicie albo w specjalnie wydzielonej do tego strefie, lub w budynku obok. Wydaje mi się, że w Aldi można kupić wina, czy piwo.

9. Meat pie & pastie

Jedno z moich ulubionych australijskich "dań", a raczej przekąsek. To nic innego, jak mięsne nadzienie z sosem, w cieście francuskim podawane na gorąco. Nie lubię nazywać ich "ciastkami", bo mają z nimi niewiele wspólnego. Nie przepadam za wołowiną, ale te z kurczakiem w środku są super! Poza sosem i mięsem, często mają w sobie warzywa, np. groszek i marchewkę.



Dla tych, którzy nie jedzą mięsa, są też veggie pasties - czyli nadziane są jedynie warzywami. Spróbowałam raz i chyba jednak nie zostaną moimi ulubionymi. Moim zdaniem mięsne biją je na głowę :)

10. Bottle - O

Kolejną ciekawostką, której nie ma w Polsce, są sklepy tzw. Bottle - O, do których wjeżdża się samochodem. Nie wysiadasz, kupujesz to, czego potrzebujesz i wyjeżdżasz po drugiej stronie. Proste :) Oprócz alkoholu można tam kupić jakieś chipsy, przekąski, coś do picia i słodycze.





11. BYO - Bring Your Own


Cóż to takiego? Ano niektóre restauracje pozwalają na wnoszenie swojego alkoholu. Piwa, wina, wódki, czy czego tam dusza zapragnie. Na drzwiach często widnieje napis BYO Welcome! Moim zdaniem ciekawe rozwiązanie :)
Z kolei w pociągach VLine, BYO nie jest mile widziane... ;)
Tak samo jak palenie, trzymanie nóg na siedzeniach, czy przeklinanie.


12, Quiet carriage

Na stacji Southern Cross w Melbourne zobaczyłam wagony, na których widniał właśnie taki napis. O co chodzi? Ano o to, że w tym wagonie nie ma miejsca na głośne rozmowy przez telefon, słuchanie muzyki na cały regulator, czy rozmowy z innymi.

Idealne miejsce, gdy ktoś chce się wyciszyć, poczytać książkę, popracować, pouczyć się, lub po prostu odpocząć w ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz