niedziela, 7 września 2014

Great Ocean Road

W miniony weekend zwlekliśmy 4 litery z łóżka w miarę wcześnie, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w podróż do Lorne. Droga wiodła przez magiczną Great Ocean Road, która jest po prostu przepiękna. Widoki zapierające dech w piersiach, z jednej strony ocean, a z drugiej wzgórza i skały. Bajka. Trafiła nam się cudowna pogoda, także weekend był naprawdę w dechę!
Chłopaki siedzieli na molo i próbowali coś złowić (próbowali, bo wszystko co udało im się złapać to kilka krabów i małe rybki :)), a ja łaziłam po okolicy i robiłam zdjęcia.


Za każdym razem, kiedy widzę VW T1 lub T2, wyobrażam sobie, że kiedyś będę miała taki sam! Potem tylko spakować rzeczy, zatankować do pełna i bziuuuuuum w świat! To jedno z moich marzeń i jak już sprzedam nerkę albo napadnę na bank, to na pewno się spełni :P


Uwielbiam surfing... i choć żaden ze mnie "pro-surfer", to naprawdę sprawia mi to ogromną frajdę! To uczucie, gdy fala niesie Cię po wodzie jest po prostu niesamowite! Dlatego z ogromną zazdrością patrzyłam na pływających, bo minęło już trochę czasu odkąd ostatni raz próbowałam łapać fale :(



Przywiozłam kolejne 1000 zdjęć, na szczęście po powrocie naszła mnie wena i trochę pobawiłam się w Lightroom'ie. Miałam nadzieję, że będzie czas wypożyczyć deskę i spróbować swoich sił na australijskich falach, no ale niestety doba okazała się zbyt krótka. Mogłam tylko z zazdrością patrzeć na surferów, którzy spacerowali wzdłuż brzegu szukając dobrych fal. Moją chęć rzucenia wszystkiego i pognania do wody z deską przypiętą smyczą do nogi potęgował fakt, iż na każdym kroku roiło się od surferskich sklepów i wypożyczalni desek... No nic, innym razem!


Gdy go zobaczyłam to powiedziałam tylko WHOOOAAAH! :D cudo! Nic dodać, nic ująć, po prostu JOY! :)



Chyba pierwsza kakadu, która "pozowała" do zdjęcia i nie uciekała po 2 sekundach... :) A wszystko dlatego, że obok była knajpa i ludzie karmili papugi, albo one same się "karmiły", zawijając cukier lub inne pyszności ze stołu :)








Tu właśnie mamy przykład takiej Zosi - Samosi ze skradzionym cukrem :)


Kolejny! <3


Obok siedzieli ludzie i dosłownie 3 sekundy po tym, jak dali kawałek szamy jednej papudze, zleciało się ich chyba ze 20 :) Na nasze jedzenie też miały smaka, co chwilę przybliżały się i próbowały coś skubnąć :P


Przydałyby się do mojej kolekcji :)




Gdy jechaliśmy do Cape Otway, przejeżdżaliśmy przez rezerwat, gdzie miały być koale. Niestety jadąc tam nic nie zobaczyliśmy. A wystarczyło się trochę lepiej rozejrzeć... :)


W drodze powrotnej spotkaliśmy chyba z 5, wszystkie spały gdzieś wysoko na drzewach.


Z wyjątkiem tej jednej, która była zainteresowana naszą wizytą :)






Wspomniany przeze mnie sklep Rip Curl w Torquay. A do tego jeszcze Billabong, DC, Globe, Roxy, Quiksilver i outlet Reef. Wszystko w jednym miejscu. Szkoda, że ceny nie były tak fajne, chociaż muszę przyznać, w outlecie było dosyć tanio! Prawie kupiłam sobie truckerkę :P
Ale nie ma tego złego, w Geelong upolowałam kosmetyczkę Volcoma, a że szukałam fajnej kosmetyczki już od jakiegoś czasu i cena była super [10$!!] to ją kupiłam :) -50% zimowa wyprzedaż hell yeah! : D





Przechadzając się po plaży znalazłam dość ciekawe "rzeczy", m.in skórę rekina, kilka zdechłych krabów, [i/lub ich nóżki], zdechłe ryby, ogromne ości, piękne muszle i zjedzone ryby, z których wszystko co zostało, to głowa.

Podsumowanie wyjazdu :

*zwiedziliśmy m.in Split Point Lighthouse,Cape Otway, "zagłębie" surf sklepów w Torquay, Geelong, no i oczywiście klimatyczne Lorne
*zjadłam jedną z pyszniejszych "buł" w życiu, która była ogromna i dosłownie "wypchana" różnymi sałatkami, startą marchewką i burakami! Do tego pyszne kawałki kurczaka i sos! Mniam!
*widziałam kilka dzikich koali!
*i aż 3 "ogórki" VW! <3
*udało mi się złapać na zdjęciu papugi galah i zrobić sporo zdjęć kakadu
*no i miałam okazję podziwiać przepiękne widoki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz