czwartek, 4 września 2014

Nieszczęsne wizy & ceny w Australii & Vegemite (fuj!)

Przez ostatnie dni siedziałam z nosem w komputerze i szukałam informacji o wizach do Australii (których jest swoją drogą chyba z milion...). Niestety moje plany wizy partnerskiej de facto raczej legną w gruzach.Nie do końca spełniamy warunki, tzn. w sumie spełniamy, ale brakuje nam ciągłego roku mieszkania razem, co nas automatycznie z tej wizy wyklucza. Co do wizy pracowniczej, to nawet jeśli znajdę pracodawcę, który będzie chciał mnie przyjąć do pracy, to na taką wizę czeka się bardzo długo... Jeśli pojadę na studenckiej, to trzeba płacić miliony monet za uczelnię. Jeśli pojadę na e-visitorze, to nie mogę pracować i mogę przebywać w Australii tylko 3 miesiące.Świetnie...

Miał być wpis o Aussie English, ale naszła mnie wena na coś innego, więc o G'day mate, no worries cobba i she'll be right bud - innym razem :)


 Niedawno podpisaliśmy umowę, dzięki której Polacy mogą polecieć do Australii na tzw. work and holiday. Wszystko pięknie, super, w końcu możemy lecieć, ale właśnie wydawało mi się, że jest ZBYT pięknie... Oczywiście okazało się, że po 1 to nie jest ta sama wiza, jaką mają choćby Niemcy, Anglia czy Francja. Nas "wrzucono" do wora z krajami takimi jak Bangladesz, Indonezja, czy Turcja. Po 2  takich wiz jest tylko 200 w skali całego roku... Jeśli przekroczony zostaje limit, nie przyjmują więcej wniosków i co gorsza nie przechodzą one na przyszły rok. Dodatkowo warunki, jakie należy spełnić też nie napawają szczególnym optymizmem...

* 5.000$ na koncie, w razie gdybyśmy nie podjęli pracy
*zdanie egzaminu IELTS (który fajnie mieć, bo jeśli chcesz emigrować do Kanady, czy Nowej Zelandii, też będzie potrzebny)
*polecający list od rządu (cokolwiek to znaczy)

Nie mówiąc już o tym, że nie możesz mieć dzieci, musisz mieć mniej niż 31 lat, mieć środki pozwalające na zakup biletu powrotnego, wykształcenie wyższe i nie mieć problemów ze zdrowiem. A i ostatnio gdzieś znalazłam informację, że takich wniosków w Berlinie, (gdzie i my musimy składać wszystkie papiery) złożono już ponad 100.

No nic, trzeba spiąć 4 litery i powoli spełniać te warunki. Najpierw wypadałoby zdać IELTS na przyzwoitym poziomie.


                                                                           ***

Kiedy pierwszy raz przyleciałam do Australii, czymś co mnie zdumiało i jednocześnie przeraziło, były ceny. Miałam odłożoną pewną sumę pieniędzy, za którą w Polsce spokojnie przeżyłabym z 5 miesięcy, no ale australijska rzeczywistość jest "nieco" inna... Mój pobyt trwał 2 miesiące i już po 2 tygodniach, ku memu przerażeniu, mój portfel świecił pustkami. I oczywiście było mamo ratuj! Swoją drogą wiedzieliście, że Australia (i Rumunia, jeśli jakieś państwo jeszcze, dajcie znać :P) mają plastikowe pieniądze? Super sprawa, upierzesz w pralce i nic się nie stanie :)

Niektóre z pyszności, które można dostać w Coles!




Wracając do tematu; ja - oszczędny, polski student, który stara się odłożyć jak najwięcej pieniędzy, żeby mieć na następne wyjazdy, musiał stawić czoła australijskim cenom. Ok, umówmy się, jeśli bym tam pracowała i zarabiała jak Australijczycy, (którzy swoją drogą też narzekają na ceny, ale z drugiej strony mówią, że się do nich przyzwyczaili) to byłoby inaczej. Ale "chyba" nie ma co porównywać kogoś z Polski, kto przykładowo zarabia 10 zł (+/- 3.5$), z Australijczykiem, który zarabia 25$ (+/- 70 zł...). No więc właśnie...
Gdy idziemy coś zjeść, to jest trochę tak jak w Polsce, serio! Tylko płacimy nie w złotówkach, a w dolarach. Powiedzmy idziemy zjeść kebab. I kosztuje 10. Ale dolarów australijskich, czyli prawie 30 zł... To samo z chińczykiem. 13$ za Chińczyka w Polsce, to chyba zestaw dla 3 osób...Woda - ostatnio widziałam w promocji za 1.5$, 1.5l wody Mount Franklin. Niestety moim zdaniem smakuje jak woda z basenu i raczej drugi raz się nie pokuszę... ^^ I choć puszkę Coli, Fanty, czy Pepsi można kupić już za 2$ (to "tylko" 6zł!), to już butelka 500ml, będzie już kosztować jakieś 3-4$. Zestaw w KFC, BigBox, czy coś takiego, 20, ale nie złotych, tylko dolarów... ogólnie załamka :]
Żeby nie być gołosłownym, zdjęcie z supermarketu IGA.
Omomomomomo... 
Niestety ciągle mam tendencję (choć z tym walczę i na pewno w tym roku już jest o wiele lepiej), że wszystko przeliczam... to jest bez sensu i zdaję sobie z tego sprawę. Coś kosztuje 4$, oj to 12zł, nie no dobra, to jednak nie jest mi potrzebne... Bo w Polsce by kosztowało powiedzmy 3zł... Powoli od tego odchodzę i choć nadal wybieram najtańsze rzeczy (ja-Żyd ^^) to już nie zaprzątam sobie głowy "a ile by to było w Polsce...hmmm....". Idąc takim tokiem myślenia, to jadłabym tylko zupki z torebki, ewentualnie chleb tostowy, który swoją drogą jest jak plastelina... i piła wodę z kranu (która tak śmierdzi i smakuje chlorem, że szok!)
A przecież nie o to chodzi... ^^
(Nie)stety mają tu tyle pyszności Cadburry, różnych czekolad, batonów,  że nie mogę przejść koło nich obojętnie...
              

Tim Tam są super!

Żeby nie było! Oczywiście udało mi się kupić rzeczy, za które zapłaciłam mniej, niż w Polsce. Wszystkie na wyprzedaży : D Wspomniana przeze mnie deska za 14$, portfel Roxy za 10$ i torba również Roxy za 15$. Strewth mate - bargain! ;)

      ***
Vegemite! Cóż to takiego?
Polecam obejrzeć https://www.youtube.com/watch?v=igeUz4cjB5w :)
Ogólnie mówiąc Vegemite, to pasta z drożdży, którą zajadają się Australijczycy...
W zeszłym roku nie dałam się namówić i nie spróbowałam tego (wątpliwego) "przysmaku". Przypadkiem natknęłam się na video, gdzie Amerykańskie dzieci próbowały Vegemite. Potem zorientowałam się, że jest trochę w lodówce i postanowiłam, że spróbuję :P Wzięłam trochę na palec iiiii.... FUUUUUU! 
Niestety moja reakcja była taka sama, jak dzieci - ohydaaa, ohyda i jeszcze raz  ohyda! Słone, okropne, niedobre, po prostu bleeee. Tu jednak zajadają się tym i twierdzą, że najlepsze jest na toście. Trzeba nałożyć cienką warstwę i jest po prostu mniam! No nie wiem...
Zapach, smak, konsystencja.. 3x nie, dziękujemy! Serio, śmierdzi jak sos sojowy, smakuje ohydnie, jest słony,a co do samej formy hmm... wygląda jak czarny smar. Nic więcej.


                                                                                 ***
Marzenia i plany o emigracji do Australii wydają się być super! Piękny kraj, tak daleki od Polski, egzotyczny, gdzie żyje i zarabia się lepiej i ludzie są zawsze uśmiechnięci.Dopiero potem dociera do nas, że to wszystko nie jest takie proste... Żeby dostać wizę, trzeba się nieźle narobić, nakombinować, żeby odłożyć na bilet i mieć za co żyć, trzeba chyba okraść 3 banki, żeby znaleźć pracę i odnaleźć się w nowym środowisku potrzeba czasu i cierpliwości...To wszystko wydaje się strasznie trudne, że aż w pewnym momencie chce Ci się to wszystko rzucić, bo masz tak serdecznie dość...  Mówią, że najpierw musi być źle, żeby potem mogło być dobrze. Moje plany co do przeprowadzki na dłużej, chyba muszę odłożyć i zastanowić się co będzie najlepsze... W sumie wiem co by było najlepsze - przypłynąć tu na łodzi jako refugee, zatopić ją u wybrzeży Australii, czekać na straż przybrzeżną aż mnie i 346528523 innych ludzi uratują, a potem tylko cieszyć się z darmowego i dostatniego życia na koszt państwa :]
A tak poważnie, to już przestali przyjmować te łodzie z imigrantami i teraz wysyłają ich do Nowej Gwinei.

Echhh, ciężkie życie przyszłego imigranta :P



ale i tak...

;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz