środa, 20 sierpnia 2014

Pierwszy lot samolotem.

Moja pierwsza podroż samolotem odbyła się bodajże 4 lata temu, gdy miałam lat prawie 19. Jeśli dobrze pamiętam, był to marzec 2010, 2 miesiące przed maturą. Reasumując - jak na dzisiejsze możliwości, zaczęłam latać dosyć późno. Wcześniej jakoś nie było do kogo i z kim. Pierwsze niezbyt miłe niespodzianki oczekiwały nas już na samym starcie. Bilet kupiła nam ciocia, nie ogarniałam wówczas w jaki sposób kupuje się bilety, kiedy najlepiej, gdzie najtaniej... A do tego trzeba było płacić kartą kredytową, której moja mama nie posiadała. Ciocia natomiast pracowała w biurze podróży i bardziej się orientowała w temacie, dlatego zamówiła nam bilet. Problem w tym, iż na lotnisku okazało się, że nasz bilet nie zawierał opłaty za bagaż i trzeba było wybulić sporo hajsu za 2 bagaże. Na takie wiadomości nie byliśmy przygotowane. Wszystko wydarzyło się w Terminalu A na Lotnisku Chopina, w strefie E, gdzie kilka lat później przyszło mi pracować. I muszę powiedzieć, że było to jedno z fajniejszych doświadczeń. Ale wracając do latania - trochę się go jednak bałam.
A380-800, Singapore Airlines złapany w Dobieszynie, woj. mazowieckie
Po 1 nie miałam jeszcze wtedy pojęcia o samolotach, nie wiedziałam jak to wszystko działa,nie wiedziałam dokładnie jakim samolotem lecimy. Nie do końca wiedziałam co można, a czego nie można zabrać na pokład samolotu. Nie była jasna kwestia jedzenia - batonów, kanapek, gum do żucia... A czemu tak wcześnie musimy być, jak się odprawić, gdzie zostawić bagaże i gdzie jest nasza bramka?! Żadne z tych kwestii nie były dla mnie jasne.
Wtedy nie rozumiałam też, czemu musimy 2 razy przechodzić przez kontrolę i okazywać dokumenty. Później wszystko stało się jasne - Irlandia jest w strefie NS, czyli Non-Schengen = kontrola paszportowa i gate od 9 do 24...
Po 2 przed oczami miałam Oszukać Przeznaczenie, rozszczelnienie kabiny i opadające maski tlenowe...
Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło.Lot do Dublina przebiegł raczej spokojnie, nie licząc niewielkich turbulencji nad morzem, które nie są groźne, acz niezbyt przyjemne dla pasażerów. Leciała ze mną babcia, dla której był to również pierwszy lot samolotem.
Czas do domu... Lotnisko w Dublinie

Start było oczywiście najbardziej ekscytujący, V1, rotate i już jesteśmy w górze! Podczas tego lotu zrobiłam chyba ze 300 zdjęć przedstawiających albo silnik, silnik i chmury, silnik i/lub ląd wraz z morzem itp... Z japą przyklejoną do okna, zachwycając się wszystkim dookoła, spędziłam większość lotu gapiąc się przez szybę. Pamiętam, jak próbowałam zrozumieć informacje przekazywane przez pilota, który informował nas o naszym położeniu, pogodzie i temperaturze w Dublinie. Oczywiście słyszałam tylko jakieś niezrozumiałe mamrotanie, jednak miało to swój urok i bardzo mi się spodobało.

Gdzieś pomiędzy Monachium, a Warszawą, rok 2013.


 2 godziny później byliśmy już w Dublinie i pamiętam moje zaskoczenie, że jak to, już, tak szybko?! Dolecieliśmy??Ba, jesteśmy w innym państwie! Do tej pory dotarcie np. na Słowację samochodem, zajmowało nam 6 albo i więcej godzin. Czy to Zakopane, czy Gdańsk, Kołobrzeg... czas podróży wynosił X godzin więcej. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie, patrząc na irlandzką ziemię i nie mogąc wyjść z podziwu, że tak szybko dotarliśmy na miejsce. Lądowanie już mniej mi się podobało, jednak w chwili, gdy koła dotknęły pasa i zaczęliśmy zwalniać, dotarło do mnie, że już jesteśmy! Pamiętam, że trochę przestraszyłam się, gdy przelatywaliśmy przez gęste chmury i widoczność wynosiła 0.
Lot odbył się samolotem Airbus A320-200, irlandzkiej linii Aer Lingus. Pamiętam uśmiechnięte stewardessy w zielonych uniformach, które z wózkiem pełnym produktów duty free, przeciskały się przez wąskie przejście oferując pasażerom perfumy, zegarki i inne cuda.
Wtedy jeszcze aircraft fever mną nie zawładnęło. Zaczęło się rok później, a na dobre w roku 2012.
W drodze do Dublina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz